niedziela, 30 grudnia 2012

40.

Ojejku, w końcu nabrałam trochę sił żeby cokolwiek napisać. Przez ostatnie kilka dni miałam wieeelki wstręt to liter i swojego komputera i w ogóle do wszystkiego co wymagało skupienia, a mój mózg po prostu nie dawał rady. Jestem cholernie chora. Mam jakąś dziwną infekcję gardła która przeszła mi również na zatoki i uszy. Dzisiaj już jest ze mną lepiej, ale pierwsze dni to była męczarnia. Ciągle miałam 39 stopni, zatem gorączka w najlepszym wydaniu, okropny ból głowy, do tego moje gardło było tak spuchnięte, że każdy ruch głowy był wręcz niemożliwy bo zaraz jęczałam z bólu, nie wspomnę już o problemach z połykaniem i oddychaniem. Ostatnio doszły do tego uszy, które myślałam, że po prostu eksplodują, a sen był niemożliwością.
Dzisiaj, czyli w czwartym dniu mojej walki z wirusem, czuję się już nieco lepiej. Gardło trochę przestało boleć, gorączka minęła, został tylko zatkany nos i ból uszu. Co i tak nie zmienia faktu, że jutrzejszy sylwestrowy dzień spędzę w domu. W głębi duszy liczę, że uda mi się wyrwać chociaż na 30 minut do moich wariatów, z jakimś magicznym napojem na przykład sylwestrową herbatką, karnawałowym soczkiem czy szampańską wodą mineralną, bo przy braniu trzech antybiotyków na nic innego nie mogę sobie pozwolić.  
Nie wiem jak to będzie kurczę. Wiem tylko, że przyjdzie do mnie Maj z cudownym solonym popcornem będziemy oglądać milion filmów i sylwester z Polsatem. Zapowiada się wieczór marzeń.

W ogóle jakoś ten cały "przyjazd do Kołobrzegu" to lekki niewypał. Tak bardzo cieszyłam się, że tu przyjadę, śpiewałam miliard świątecznych piosenek, gdzie tylko po powrocie do domu cały czar prysł. Święta były do bani, a raczej wcale ich nie było, moja wigilia trwała może z 10 minut, do tego ta cała choroba. Kurczę miała tyle planów, przyjechałam tutaj żeby spotkać się ze znajomymi, pochodzić na treningi, a tym czasem moimi jedynymi towarzyszami jest kot z psem, a trasa jaką przebywam to pokój łazienka, ewentualnie kuchnia. Oczywiście wybieram się do fryzjera od X czasu a przez swoją chorobę musiałam wizytę przełożyć już 2 razy i się nawet nie zdziwię jak i tym razem coś się stanie, że tam nie dotrę. Do tego mam cholernie dużo rzeczy do zrobienia na tzw "po świętach", a przez ostatnie dni nic nie ruszyłam, bo nie mogłam się na niczym skupić. Jedynym kreatywnym zajęciem była gra w tzw. kulki/bąbelki na telefonie. Mam już dość, chcę być zdrowa, bez problemów, po zdanej sesji, na chillu. Maaaatko chcę marzec!

nasza wigilia w Mcu, ta jedyna wypaliła ;)

prezencik <3

Luna i jej joga


sukienka ASOS / botki H&M

jeszcze plany sylwestrowe (P.S. dzięki Madziulka:*)



Babi strażnik 

niedziela, 23 grudnia 2012

39.

Już zaraz święta, moja mama pichci pyszne jedzonko i zapach jest nie z tej ziemi! W Kołobrzegu dość śnieżno, chociaż od czasu mojego przyjazdu jeszcze nie padał śnieg, ale jest ok. -7 stopni więc utrzymuje się nadal wcześniejszy puch.
Zaraz zabieram się za dokańczanie dekorowania moich cudnych prezentów. 

Ku zdziwieniu wszystkich, udało nam się przeżyć koniec świata. Pamiętam jak byłam jeszcze w gimnazjum i myślałam, że podczas końca świata będę mieć 19 lat, to moje pierwsze skojarzenie było, że nie nacieszę się swoją pełnoletnością i w takim razie po cholerę chodzę do szkoły i wybieram się na studia skoro i tak umrę. Jak widać, dobrze, że do tej szkoły chodziłam ;) Ja mam się dobrze, mam nadzieję, że Wy również nie jesteście z tego powodu rozczarowani. Chociaż to chyba będzie jakiś nowy początek. Jeszcze nie do końca wiem czego, ale to zawsze dobry powód by w swoim życiu coś zmienić, docenić. 

Kolejny koniec świata, lecz tym razem z VSDS jak zwykle przysporzył mi wielu łez. Jak tańczyła moja ukochana Yo Mama to miałam ochotę wycałować te wszystkie śmiejące się do mnie mordki! Ubóstwiam Was słoneczka naprawdę mocno! Cieszę się, że chociaż jak wracam do Was to zawsze czuję się jak w domu. Dziękuję :* 

Tradycyjnie, w dalszym ciągu nie miałam okazji zobaczyć meczu z innej perspektywy niż zwykle, gdyż i tym razem na nim tańczyłam. Emcia się rozchorowała i musiałam wejść na jej miejsce (wracaj do zdrówka kochanie:*) Haha, to był mecz! Dawno się tak nie wyśmiałam. Uwielbiam te wszystkie głupie odpały, krzywe miny, rzucanie zaklęć na przeciwnych koszykarzy, "CZAS?!", moją, tzn Emki stojącą czapkę Mikołaja z której sypał się brokat, prześmieszne śnieżynkowe opaski, w której wyglądałam jak renifer gdy moje włosy wplątywały się w ten cały mechanizm i w ogóle uwielbiam wszystko co wiąże się z Cheerleaderkami, jesteście cudowne! :* Kotwica w końcu wygrała. 86:77 i tak ich kochamy ;)

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Chyba zostałam fanką Justina Biebera ;) Po wczorajszym powrocie z meczu nie miałam nic ciekawego do roboty więc trochę buszowałam w internecie. Natknęłam się na post mojej koleżanki Moniki Bednarczyk odnośnie biograficznego filmu o JB "Never say never", więc szybko zdecydowałam się na seans. Muszę przyznać, że film mnie poruszył. Nigdy jakoś specjalnie nie przywiązywałam wagi do historii Justina, zawsze był to dla mnie słodki nastolatek ze Stanów śpiewający piosenkę "Baby", mający tysiące fanek nie wiadomo w sumie z jakiego powodu. Jak się okazało, jest z Kanady, jego pierwszym singlem była całkowicie inna piosenka, ma potężny głos, miliony wiernych fanów i jest przeokropnie inspirującą osobą. Przeryczałam pół filmu. Jego historia i "droga na szczyt" jest naprawdę interesująca i wcale nie tak łatwa jak się wszystkim wydaję. Moim zdaniem większość "antyfanów JB" powinno zobaczyć ten film, gdyż ukazuję totalnie od kuchni karierę Biebera, jego początki, wszystkie potyczki i do tego jest mnóstwo materiałów z jego dzieciństwa gdzie ma takie przepiękne i przesłodkie duże brązowe oczyska <3 Naprawdę zmieniłam o nim zdanie o 180 stopni, bo wcześniej jakoś za nim nie przepadałam. Jest cholernie inspirujący i piekielnie utalentowany. To wcale nie jest tylko śpiewający nastolatek z grzywą, jego chociażby muzyczne wykształcenie jest wręcz imponujące.. perkusja, gitara, fortepian, trąbka.. sama myśl o posiadaniu umiejętności gry na tylu instrumentach robi wrażenie. Po zobaczeniu tych materiałów czuję do niego ogromny respekt i rozumiem jego "fenomen". Jeżeli ktoś, kiedyś będzie miał wolną chwilę to naprawdę zachęcam do obejrzenia, film trwa nie całe 2 godziny i wydaję mi się, iż jest wart zobaczenia. W każdym razie - polecam :)

Dobra, ja kończę bo muszę ogarnąć jeszcze mój tajemniczy plan z urodzinami pięknej dwudziestojednoletniej kobitki, więc chciałam Wam złożyć jakieś małe życzonka. 
Życzę wszystkim wesołych, rodzinnych i ciepłych Świąt Bożego Narodzenia, duuużo prezentów, pysznego jedzonka, żeby wszystkie zwierzaczki przemówiły w końcu ludzkim głosem, tysiące pocałunków pod jemiołą, żeby żadne spory i kłótnie nie psuły Wam tych magicznych dni. Życzę Wam również wielu przemyśleń i refleksji. Jest to naprawdę piękny i właściwy czas żeby zrobić sobie mały rachunek sumienia, przeprosić za niektóre słowa, wyjaśnić niedokończone sprawy i ruszyć do przodu z czystym sumieniem i głową! Mam również nadzieję, że każdy z Was doceni te Święta, to że może je spędzić w gronie rodziny i przyjaciół, kochani, naprawdę doceńcie ten czas, bo to są jedne z najwspanialszych dni w roku! Uśmiechajcie się często i bawcie cudownie! WESOŁYCH ŚWIĄT! :*





magiczna liczba wyświetleń bloga 22 222 w dniu 22 grudnia :)



piątek, 21 grudnia 2012

38.

Home, sweet home! Uwielbiam takie poranki kiedy budzę się w swoim wygodnym łóżku, na mięciutkim Zbigniewie, mój psiak i kot przychodzą się przywitać, a ja ze świadomością lenistwa leżę długo pod cieplutką kołdrą z herbatką o smaku cynamonu i słucham świątecznych piosenek na Open.fm. Naprawdę to ubóstwiam. 

Zrobiłam sobie mały prezent i przyjechałam dzień wcześniej do Kołobrzegu. Całej naszej trójce na pewno to się przyda, bo trochę chorujemy, Bartek w ogóle już nie mówi, dodatkowo chłopaki rozwalili jednego pada, więc się wkurzają 100 razy bardziej. Zabraliśmy ze sobą tyyyle rzeczy! Ja miałam wielką wędkarską torbę Siwego i dwie reklamówki z prezentami, chłopaki po dwie walizki i plecak, naprawdę śmiesznie razem wyglądaliśmy, wchodząc do autobusu zajmowaliśmy 10 miejsc dookoła, żeby w ogóle się zmieścić. 
Sama podróż przebiegła dość przyjemnie, oprócz tego, że na plastikowych siedzeniach spiekłam sobie tyłek od ogrzewania. Poznałam przemiłą "panią Babcie Krystynę", naprawdę cudowna kobieta, podziwiam ją strasznie. Pani Krysia ma około 70 lat, a jest dalej uśmiechniętą, żartobliwą i otwartą kobietą, opowiedziała mi przezabawne historie swojego syna i jej wnuków, i o jej pracy w kolei, zrobiło mi się strasznie przykro, kiedy powiedziała że spędza święta z trzema kolegami i koleżanką - 2 guzy, Alzheimer i jej suczka. Przeszła już chemioterapie, mimo to dalej cieszy się życiem i jest przekochaną kobietą. Powiedziała mi, że tylko w tańcu mam być lekka, łatwa i przyjemna, a w życiu ani troszkę, mam kopać, pluć i wyrzucać i zawsze walczyć o swoje. Życzyła mi, żebym znalazła świetnego faceta, tzw. "gościa", który będzie do tańca i do różańca, bo tak w życiu trzeba. Jest chyba jedyną starszą Panią jaką miałam okazję poznać, która nie chodzi do kościoła, bo twierdzi, że nie ma sensu poddawać się ocenie, trzeba wierzyć w Boga, a nie kombinować. Zadziwiające jest to, że lekarze dawali jej 3 miesiące życia, a ona po dwóch latach dalej żyję i ma się świetnie, jej wszystkie wyniki są rewelacyjne, ona czuje się bardzo dobrze i cieszy się z każdego dnia. Naprawdę inspirująca osoba. 

Niedawno również obejrzałam ostatni odcinek Plotkary. Cholera ... 6 lat.. Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale czuję się jakby jakiś etap w moim życiu się skończył. Plotkara towarzyszyła mi w całym gimnazjum, liceum i na studiach i dziwnie mi ze świadomością, że już tak nie będzie. Dorastałam razem z bohaterami, śledziłam ich życie, byli dla mnie inspiracją. Zawsze chciałam być Blair Waldorf, znalazło się kilka takich osób które miały mi to za złe, ale naprawdę uwielbiałam tę postać i kurczę muszę przyznać, że jakiś procent mojej osobowości gdzieś tam głęboko jest do niej podobny i to nie za moją sprawką, po prostu coś jest takie samo. Jak przypomnę sobie te początki.. kiedy Blair jeszcze była z Natem i zaszyła mu serduszko w podarowanym kaszmirowym swetrze, czy Chuck noszący swój słynny czerwony szalik, pokazy mody małej Jenny i palenie pięknych sukienek, oj pamiętam jak wtedy strasznie chciałam nauczyć się szyć na maszynie ;p czy nawet jej początki kiedy Blair kazała jej wziąć ze sklepu matki kurtkę i włączył się alarm, a ta podała się za samą Blair i wyszła z tego cało.. pamiętam też milion ślubów i rozwodów Lily i słynne naleśniki Rufusa, trójkąty Dana z Vannesą i Oliwią, czy moje wielkie zdziwienie kiedy Dorota wielce zbulwersowana słowami Chucka zaczęła mówić po polsku! Jeżeli ktoś nie oglądał ostatniego odcinka i nie chce póki co wiedzieć co się w nim wydarzyło, to niech przejdzie do kolejnego akapitu ;) Lubię powroty do przeszłości, więc takie retrospekcje które się ukazały były naprawdę interesujące. W końcu się doczekałam ślubu Blair i Chucka, a ich synek Henrry! o matko! śnił mi się dzisiaj tak w ogóle, słodziak nad słodziakami! Suknia ślubna Blair była prze-pię-kna, sama chętnie bym ją chociaż przymierzyła, naprawdę cudowna. 5 lat w przód i ślub Dana i Sereny. Kurcze jak czytałam te wszystkie książki i oglądałam serial i przypominam sobie te wszystkie sytuacje kiedy Dan zorganizował taką piękną salę gdzie padał "śnieg", czy ich taniec na balu absolwentów to wtedy myślałam o tym że oni kiedyś wezmą ślub i tak się też stało :) Swoją drogą to nigdy nie pomyślałam, że Dan może być Plotkarą. Naprawdę zawsze myślałam, że to Dorota, albo całkowicie obca osoba z otoczenia, lecz tzw. Lonely Boy nigdy nie przyszedł mi do głowy. Będę bardzo za tym wszystkim tęsknić. Na  pewno w niedalekiej przyszłości po raz kolejny zacznę od początku oglądać serial i przeczytam książki, bo jednak to zawsze sprawiało i dalej sprawia mi wielką przyjemność. 

Wczoraj spotkałam się w końcu w Paulą i Emilą, a później z moronami - Majką, Bogdanem, Martyną, Miką i Martą. Jak mi tego cholernie brakowało! Stęskniłam się przeokropnie za tymi głupimi tekstami, przemiłą atmosferą i odwiecznie panującym poczuciem humoru. Naprawdę bardzo się cieszę, że wróciłam.
Jedynym minusem jest to, że w dalszym ciągu wali ode mnie fajkami na kilometr, pomimo dwóch kąpieli, a sama nie palę i nienawidzę zapachu dymu papierosowego, ale dla tych małych debili jestem w stanie to znieść.

W końcu spakowałam prezenty. Jeszcze nie do końca, gdyż brakuję mi estetycznych wykończeń, typu kokardki, wstążki i inne pierdółki, ale teraz nie za bardzo mam na to czas. Biegnę się spotkać z Adrianą, a później do RCK na koniec świata z VSDS. Już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę moje kochane mordki za którymi tak bardzo tęsknie! 

aaa, miałam jeszcze wspomnieć ... hahaha, może nie powinnam, ale mój kochany kot zostawił mojemu bratu prezent w dość nietypowym miejscu. Konkretniej na masce samochodu. Niestety nic innego niż same wymiociny ;) jak widać kot potrafi się "odwdzięczyć" ;)

wesołego końca świata kochani! ;)




pieczemy piernik

kupa w sercu czyli piernik w naszym wykonaniu 

cukiernik number 1


wedding TV, pociąg i oczywiście duet Paula&Magda

wielkie darcie i wedding TV <3

pakowanie

driving home for christmas!




tak piszemy posta ;)



serwis internetowy onet.pl w taki oto sposób wspiera polaków w dniu końca świata "theend." ;)

poniedziałek, 17 grudnia 2012

37.

Zjadłam właśnie moją ukochaną sałatkę, więc już mogę normalnie myśleć :) chociaż nie, od jakiegoś czasu ja już w ogóle nie myślę normalnie. Ciągle mi w głowie tylko święta, prezenty, śpiewam milion bożonarodzeniowych piosenek i żyję myślą szybkiego powrotu do domu :) ale już tylko 4 dni! :)

Wczoraj wróciłam z Łodzi, do mojego studenckiego podsumowania zasobu wiedzy wpadły dwie nowe piąteczki, z wprowadzenia do choreografii czyt. filozofii i z kompozycji tańca, więc jestem naprawdę zadowolona. W sobotę wieczorem prawie się zabiłam, faktycznie, miałam świadomość, że śnieg się topi i zaczyna padać deszcz, ale nie myślałam, że będzie tak cholernie ślisko! Prawie wyrżnęłam się na oblodzonych schodach w moich cudnych kaloszach, kiedy biegłam na tramwaj. Co do tramwai, to jestem w 100% przekonana, że łódzka komunikacja miejska za mną po prostu nie przepada. Jadąc w sobotę o godzinie 7 na zajęcia, zawsze spędzam w tramwaju ok. 40 minut, bez żadnych przesiadek, po prostu siedzę i słucham "hot ploty" na Esce, gdyż jest zawsze od 7 rano w weekendy. Tym razem niestety, nagle wszyscy ludzie wychodzą z tramwaju, więc zdejmuję słuchawki by dowiedzieć się co się stało, słyszę - tramwaj się zepsuł. Super. Wychodzę, jest prawie 7:30, nie mam pojęcia gdzie jestem i niebawem zaczynam zajęcia. Tramwaj się rozkraczył, a jak się później okazało, nie on, tylko tory. Zatem, każdy kolejny który starał się przejechać tą trasą, stawał za nim i włączał światła awaryjne, a ja jak ta sierota stoję i nie wiem co ze sobą zrobić. Poszłam na przystanek przy kolejnej ulicy by zobaczyć, czy uda mi się gdziekolwiek dojechać. Oczywiście nic, co mogłoby mi pomóc po prostu nie istniało. Odwracam się, a tam mój wcześniej "zepsuty tramwaj" właśnie odjeżdża. Cholera mnie strzeliła, bo miałam 15 minut do rozpoczęcia zajęć, a jedyny możliwy środek transportu właśnie mi odjechał. Czekałam sobie jakieś 20 minut na kolejny i tradycyjnie dotarłam spóźniona na sześciogodzinny wykład z filozofii. To nie koniec moich komunikacyjnych przygód. W niedzielę, kiedy starałam się dojechać na uczelnie było jeszcze ciekawiej. Idę sobie zadowolona do zajezdni, gdyż mieszkam obok, wyspana, gdyż ominęłam zajęcia z filozofii, nic strasznego się nie dzieje, tylko pada deszcz. Oczywiście co się okazało? Nie ma prądu i żaden tramwaj nie wyjedzie ani nie przyjedzie do zajezdni. No to znowu problem. Idę na przystanek autobusowy, wchodzę w ciemno do autobusu który jest "zastępczym" i dowiezie mnie do 1/3 mojej trasy, zawsze jakiś progres. Tam czekałam 20 minut na jakiś inny tramwaj, w który w końcu udało mi się wsiąść, lecz kiedy wysiadłam, znowu nie miałam pojęcia gdzie jestem, zatem czekałam na kolejny który mniej więcej podwiezie mnie w znajome mi miejsce. Dzięki Bogu dotarłam, ale znów z 20 minutowym poślizgiem. Bardzo nie lubię się spóźniać, więc miałam po tym ogromne wyrzuty sumienia. Bałam się później pojechać na dworzec, żeby przypadkiem znowu nic się po drodze nie zepsuło. 

Powoli zabieram się za pakowanie do Kołobrzegu. Nie mam zielonego pojęcia co ze sobą zabrać. Wiem tylko, że będzie tego sporo. Dzisiaj starałam się w miarę ekonomiczny sposób zapakować wszystkie prezenty, by je w całości zawieść do domu. Z lekka się przeraziłam, gdy doszłam do wniosku, że wydałam na nie wszystkie prawie pół tysiąca złotych. Ale czego się nie robi dla bliskich. 
Nie mogę się już doczekać czwartku i powrotu do domu... naprawdę chcę już być w Kołobrzegu, tak bardzo bardzo bardzo bardzo. Już chcę zobaczyć te vsdsowe twarzyczki, mojego kochanego kociaka i psa i oczywiście całą rodzinę, jak tylko wrócą z nart.

Tak sobie myślałam o napisaniu pod koniec roku takiego wpisu, w którym odniosłabym się do całego roku, każdego miesiąca, poumieszczałabym trochę zdjęć... Myślę, że to mogłoby być ciekawe. Troszkę skłoniła mnie do tego nowa aplikacja na facebooku - przegląd najważniejszych 20 wydarzeń w 2012 roku i chyba się skuszę na coś takiego, bo chętnie to przeczytam za kilka lat :) chyba powinnam już to powoli zacząć pisać, bo jak dojdzie co do czego to się nie ogarnę!

Dobra, kończę bo mam jutro sprawdzian z angielskiego, na który nie umiem za wiele, a wieczorem mam jeszcze aerobik i Siwy ma mecz, więc nie będę miała czasu tego ogarnąć.
Trzymajcie się cieplutko! 



haha, martwa Łopi o 7
kamizelka NEW YORKER / bluzka BERSHKA 


nowa aplikacja facebooka, bardzo przypadła mi do gustu



tęsknie! <3



założyłam dziś yomamkowe buty i było mi bardzo smutno i dziwnie, że nie było wokół mnie kilkunastu takich samych par :( tęsknie bardzo misiaczki! 

znalazłam kilka zdjęć jeszcze z zeszłego tyg. - starbucks 


Marika i jej fuck

niedziela, 9 grudnia 2012

36.

W Poznaniu śnieżyca, zimno jak cholera, święta coraz bliżej, kupiłam już wszystkie prezenty i z tego powodu jestem szczęśliwa :) Dość przyjemnie spędziłam ostanie dni. Miłe spotkania, imprezy, wspólne obiadki. Wczoraj spotkałam się z moją kuzynką Martą. Miałyśmy iść na kawę, a skończyło się jak zwykle ;) najpierw posiedziałyśmy trochę u niej (btw ubóstwiam jej mieszkanie <3), później poszłyśmy na mała szamę do Sfinxa, następnie na piwo do pubu i znowu do niej, gdyż wpadłyśmy na genialny pomysł bym u niej nocowała. Przegadałyśmy milion godzin, powspominałyśmy nasze szalone pomysły z dzieciństwa, biedny Kuba musiał z nami wytrzymać. Dzisiaj wpadłyśmy z kolei na pomysł, by ugotować u mnie obiad, więc przetransportowaliśmy się do mojego mieszkania, ówcześnie robiąc zakupy w Tesco. Wkręciłam Bartka, który wraz z chłopakami imprezował w naszym mieszkaniu, że Marta z Kubą o 6 rano biegają, o 7 zjemy śniadanie, więc o 8 będziemy już w domu, więc do tego czasu mają posprzątać, oczywiście ja sama spałam do 12, ale biedny Bartek wysprzątał kuchnie już o 8 ;) Z Martą zrobiłyśmy przepyszny makaron ze szpinakiem i kurczakiem, Kuba oglądał z chłopakami mecz, więc miałyśmy czas do popisu. Wyszło to wszystko naprawdę pysznie! Wieczorem biegłam szybko na stary rynek by zobaczyć wyniki konkursu na lodowe rzeźby które przez następny tydzień będą go zdobić. Są naprawdę niesamowite. Jest ich 12, są wielkie i podświetlone na różne kolory, naprawdę widok robi wrażenie. Oczywiście na samym rynku wuchta wiary i prawie się gubiłyśmy z Pauliną w tym tłumie i zapachu grzanego wina. Wybrałyśmy się do mojej ulubionej "Ławki" na ciacho czekoladowe z gorącymi wisienkami, baaaaardzo smaczne. Dokończyłyśmy robić świąteczne zakupy w Starym Browarze i już jestem w domku.
Piję właśnie przepyszną świąteczną herbatkę - "Choinkowa słodycz", kiedy robiłam świąteczne zakupy w cudownym sklepie z różnymi herbatami i kawami, sama się skusiłam na jedną i jest przesmaczna. Pachnie marcepanem i naprawdę kojarzy się ze świętami. Przez długi czas nie mogłam się zdecydować które herbaty wybrać, bo wszystkie pachniały strasznie zachęcająco, ale w końcu wybrałam 5 i mam nadzieję, że to był trafny wybór.
W mikołajkowy czwartek wybrałyśmy się z Paulą na imprezę. Najpierw jednak wyruszyłam z chłopakami na mecz Siwego. Trochę byłam rozczarowana grą, aczkolwiek grali z drużyną z pierwszej ligi, więc można powiedzieć, że od samego początku nie mieli szans, wiec mecz nie był zbytnio widowiskowy. Mam nadzieję, że jutrzejszy będzie bardziej interesujący. Najpierw poszłyśmy do Buddha Baru, dość specyficzne miejsce, nie specjalnie dobrze się tam bawiłyśmy. Jakiś gościu starał się nas poderwać i jednym z pierwszych pytań, jakie nam zadał było "Kim jesteście?" Odpowiedzi - ludźmi, kobietami, nie specjalnie mu odpowiadały, wolał usłyszeć astrologiczne odpowiedzi typu lew, wodnik. Chyba przeczytał jakiś horoskop i szukał swojej wielkiej miłości biedaczek. Bartek z Tomkiem starali się przez godzinę tam wejść, z kolei my z Paulą starałyśmy się przez godzinę wyjść, bo kolejka do szatni była straszna, jedno malutkie okienko i setka osób stojąca dookoła, jedni z kurtkami, żeby je zostawić, inni z numerkami żeby swoje rzeczy odebrać. Okropna organizacja, nie oddali Pauli swetra, ale dzisiaj już go odebrałyśmy. Obiecałam sobie, że nigdy więcej tam nie pójdę. Następnie wyruszyliśmy do Czekolady. Tam już było nieco lepiej, aczkolwiek "dupy nie urwało". Gdyby nie to, że puścili Rihannę, to chyba nigdy byśmy nie poszły na parkiet. Oczywiście chłopaki tak cudnie sprawdzili nam dojazd do domu, że musieliśmy z Bartkiem wracać od pewnego momentu na pieszo w śnieżycy, przez pół godziny, ja w obcasach, 4 rano, naprawdę myślałam, że go zabiję.
Tęsknie baaaardzo za domkiem, i moim kochanym VSDS, tak bardzo mi tutaj Was brakuję. W żadnej szkole tańca mi się nie podoba. Nie ma tam rodzinnej atmosfery, nikt się nikim nie interesuje, wszyscy nastawieni są tylko na kasę, nie podoba mi się to bardzo. Każdy myśli tylko o sobie, nie ma już takich zgranych ekip jak Wy kochani. Naprawdę tęsknie :*
Nie mogę nie pisać przez tak długi czas, bo później sama nie wiem o czym chciałabym wspomnieć i zawsze o czymś zapominam...
ale dobra, na dzisiaj kończę, bo pipa Wilniewicz w końcu się odezwał i musimy się nagadać. Dobranoc kochani!



Paula & Marika


a co to za słodziaczek? :*

świąteczne zakupy w Empiku

hahaha, siostry!
kalosze HUNTER / skarpety BERSHKA / legginsy H&M


gettin ready for a party! 


Buddha Bar



kociaki w Czekoladzie



VIP room joł

shopping!
bluzka H&M / legginsy H&M / skarpety BERSHKA / kalosze HUNTER


koszula NEW YORKER / bluzka H&M

morning - Marta's flat

makaron ze szpinakiem i kurczakiem MNIAM!




zakupy zakupy zakupy

szczęśliwy śnieżny bałwan