niedziela, 30 września 2012

19.

Wygrzewam się właśnie w moim ukochanym kołobrzeskim łóżku, piję już czwartą gorącą herbatkę z syropem malinowym i umieram z powodu choroby, ale o tym później.
Czwartek był kontynuacją dnia poprzedniego, zatem irytowało mnie wszystko, nic nie szło po mojej myśli i miała ochotę zabić kilka osób. Z rana wyruszyłam na uczelnie. Nie do końca byłam przekonana jak tam dotrzeć, aczkolwiek odbyło się to bez większych ekscesów. Spotkałam tam jakąś setkę dziewczyn i ani jednej znajomej twarzy. Jak się później okazało, oprócz wstępnych wiadomości jakie nam przekazano, mieliśmy mieć również spotkanie z naszym opiekunem jak i testy z języków obcych, o czym oczywiście ja nic nie wiedziałam. Myślałam, że wszystko skończy się dość szybko i do 12 maksymalnie będę w mieszkaniu, lecz wyszłam z uczelnie dopiero przed 15. Zapisałam się na język włoski, napisałam egzamin z języka angielskiego który miał nas podzielić na 5 grup pod względem poziomu zaawansowania. Udało mi się dostać do grupy pierwszej, zaawansowanej i trochę mnie to martwi, biorąc pod uwagę, że z samego języka angielskiego mam chyba z 8 przedmiotów i może być naprawdę ciężko. Nasz opiekun jest dość nieogarniętym człowiekiem, Pan Arciszewski rozdawał nam same legitymacje studenckie z dobre 2h. Ogólnie nie dowiedziałam się tam niczego ciekawego, dalej nie wiem na którą mam być na uczelni we wtorek.. ale trudno.
Później podróż do Kołobrzegu. Pierwszy pociąg nie był jeszcze taki zły, ale drugi to tragedia. Pomijając towarzystwo, to przyjechał tylko jeden wagon, ludzi było cholernie dużo, że nie było nawet gdzie stać, a co dopiero pomyśleć o miejscu siedzącym. Dopiero po jakiś 40 min trochę się miejsca zwolniło i dzięki Bogu Natalia załatwiła mi jedno.
W piątek punktem docelowym były warsztaty z Sandy i spotkanie z Wojtkiem. Wcześniej spotkałam się z Martą, której serdecznie dziękuję za poświęcenie mi czasu i uwagi, gdyż niestety pilną uczennicą nie jestem :* dziękuję :*
Zajęcia z Sandy były dość ciężkie. Sandra bardzo duży nacisk nałożyła na muzykalność, z czym trudność choreografii wzrosła o 100%, ale niestety mój mózg dość opornie przysparzał tę wiedzę.
Wieczorkiem spotkałam się ze Złotkiem. Najpierw poszliśmy na szamę do "Starówki" a później wyruszyliśmy do Wojtka. Kurcze, brakowało mi takiego nic nie robienia, śmiania się z głupot i opowiadania miliarda historii z życia. I tutaj wracam do mojej dzisiejszej choroby, gdyż zarówno ja, jak i on jesteśmy przeziębieni i żadne z nas nie wie, które jest sprawcą całego zdarzenia.
Dziś z kolei spędziłam dłuuugi dzień na sali. Ja oczywiście byłam w niebo wzięta z tego powodu :) Rano, współczesny, na którym dokończyliśmy chorełkę do Undone i maleństwa które dzielnie tańczyły moje dziwne wytwory, później cheersy, aaa no tak, nie mówiłam nic, że tańczę jutro na meczu :) to była dość szybka akcja, ze smutkiem oglądałam zdjęcia cheerleaderek ze świadomością, że nie dam rady zatańczyć z nimi w niedzielę i jedno skomentowałam, na co pani Gosia powiedziała, że przecież mogę tańczyć. No i tańczę :) cieszę się niezmiernie, bo to naprawdę jest jedna z rzeczy które uwielbiam.
Z dziewczynami ogarnęłyśmy wszystkie układy na niedziele, stroje i inne potrzebne rzeczy by z pełną parą rozpocząć nowy sezon koszykarski. Zatem w niedzielę, 30 września o godzinie 18 widzimy się na hali Millenium :) Po cheersach nadszedł czas na zajęcia z Mańkiem. Pierwsza choreografia przekozacka do Bad Girls MIA, wrzucę ją tu niżej. Drugiej niestety już nie dałam rady zatańczyć, gdyż moje przeziębienie dało się we znaki i po prostu nie mogłam oddychać tańcząc, zatem oglądałam końcówkę zajęć spod kaloryfera. A Maniek... kurcze, ten człowiek ma w sobie taki magnes.. takie ciepło.. że jak mówi, to choćby nie wiem co się działo to i tak się go słucha. Jego słowa trafiają do głowy, a co ważniejsze do serca. Zaraża pozytywną energią i chęcią do działania. Jest cholernie utalentowany, a co lepsza równie cholernie przystojny. Jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie miał z nim styczność, to z pewnością zostanie oczarowany tak jak my wszyscy, już od wielu lat :)
Wieczorkiem odwiedziła mnie Adriana, na cieplutką herbatkę i pizze. Głupek prawie rozwaliła mi szafkę w kuchni, bo chciała bawić się z psem. O właśnie - Kościelna downie nie zabrałaś znowu tego jedzonka dla Killera! Gadałyśmy dłuuugo, jak to my. Musiałam ją uświadomić czym jest Gangnam Style, więc bidulka obecnie nie ogarnia.
No i tak leżę sobie do teraz w cieplutkim szlafroczku z herbatką i zaraz śmigam spać. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! Dobranoc!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz